
Złoty wiek piractwa to nie tylko wdzięczny temat sam w sobie - pełen legend, barwnych postaci i egzotycznej scenerii - ale też idealnie wpisuje się w konflikt między Templariuszami a Asasynami. Edward Kenway nie tylko emanuje charyzmą, ale też interesująco i z sercem mierzy się z filozofią bractwa.

Ubisoft udanie realizuje wizję pirackiego życia. Abordaże, bitwy morskie, poszukiwanie skarbów i śpiewanie szant pozwala poczuć zew przygody i zatracić się w tropikalnych wyspach. Szkoda jedynie, że aktywności poboczne są oderwane od siebie i rzadko kiedy skutkują czymś innym niż cięższą sakiewką.
Umiejętności akrobatyczne asasynów zaskakująco dobrze odnajdują się na wodzie. Wdrapywanie się po kadłubie potężnego okrętu wojennego czy abordaż z masztu zakończony salwą z czterech pistoletów i krwawą szarżą z mieczem w ręku są dowodem na to, że zakon nie składa się z samych szczurów lądowych.
Sterowanie Kawką dobrze balansuje między wartką akcją a strategicznymi opcjami. Taran, moździerz, różne rodzaje amunicji oraz konieczność ciągłego pozycjonowania statku i utrzymywania "apteczek" w formie pokonanych przeciwników sprawiają, że bitwy morskie są emocjonujące i nierzadko wymagające.
Największy problem serii, powtarzalność, dotyka też tej odsłony. Dziesiątki kropek na mapie do zebrania czy identycznych misji pobocznych do wykonania szybko zaczynają nużyć i mocno rozmywają rozgrywkę. Tym bardziej, że łatwa walka jest krokiem wstecz względem usprawnień wprowadzonych w ACIII.
Mimo to, klimat pirackiego życia wciągnął mnie na tyle mocno, że sięgnąłem po film Pan i władca: Na krańcu świata[1], w słuchawkach cały czas lecą mi szanty z Black Flaga, a w wolnych chwilach rozbijam pirackie mity dzięki książce "Under the Black Flag" Davida Cordingly’ego[2].



