

Już poprzednik zachwycał pod tym względem, a tym razem Moon Studios udoskonaliło i wzniosło na nowy poziom swoją formułę. To jedna z najlepiej wyglądających gier jakie widziałem, prawdziwa feeria barw, głębi i światła. Urzeczywistnienie filmowej frazy "every frame a painting".
To większy i bardziej złożony sequel. Nowa kraina jest obszerniejsza i trudniejsza w nawigacji, ale Ori dostał też więcej narzędzi do trawersowania. Gra wymaga ciągłego łączenia wielu zdolności jednocześnie i daje w tym względzie zaskakująco dużo swobody do eksperymentowania.
Poruszanie się po Niwen to czysta radość. Wymaga nauki i cierpliwości, ale pozwala na niesamowicie złożone sekwencje ruchów, które wspaniale się ogląda. Żałuję jedynie, że zrezygnowano z systemu stawiania punktów zapisu, a zamiast tego dodano gęsto rozstawiony autozapis.
Dużo większy nacisk położono na walkę. Przeciwnicy są trudniejsi i bardziej różnorodni, a Ori ma więcej zdolności ofensywnych. Podobnie jak przy poruszaniu się, tu również dano dużo swobody co do sposobu rozprawiania się z wrogami. Kapliczki z wyzwaniami walki są dobrym testem.
Powracają sekwencje ucieczki. Zamiast przed żywiołami, ucieka się tu przed bossami,ale to nadal niezwykle emocjonujące i wymagające skupienia sekwencje, które rosną do rangi wzruszającego doświadczenia dzięki muzyce. W kilku przypadkach prezentują poziom ikonicznego Ginso Tree.
Historia to nadal prosta baśń, w której przedstawienie włożono ogrom serca. Przerywniki zachwycają swoim pięknem oraz kompozycją i nierzadko ciągną za emocjonalną strunę. I o ile nie wzruszałem się tak bardzo jak w poprzedniku, tak kilka momentów wciąż chwytało za serce.
Fenomenalna muzyka Garetha Cokera stanowi trzon marki. Więcej postaci pozwala na bardziej różnorodne melodie, a dodanie walk z bossami na agresywniejszy i mroczniejszy ton. Przede wszystkim, utwory wciąż potrafią wzbudzać ogrom różnorodnych emocji.